~~ Dedykacja dla Alex ~~
Świadomość, że od dzisiaj będę tu przebywać znacznie
częściej, zachęciła mnie do rozejrzenia się po domu Hithaina. A ten wręcz nie
oponował, tylko z tym swoim głupim uśmiechem szedł za mną cały czas, pozwalając
mi na to wstępne rozpoznanie w terenie.
Parter tego domu nie miał w sobie nic nadzwyczajnego. Był
wręcz pospolity i aż błagał o odrobinę kobiecej ręki, która by go upiększyła.
Salon z jednym fotelem, barkiem oraz stolikiem pustym i proszącym się o starcie
kurzu miał jednak jedyną, dobrą rzecz – kominek, w którym teraz już palenisko
wystygło, sadzą brudząc dotychczas jasny kamień.
Z salonu wychodząc lądowało się na korytarzu. Ten z jednej
strony prowadził do wyjścia. Naprzeciwko pomieszczenia zaś drzwi prowadziły do
kuchni i jadalni, do której jednak, z racji kawalerskiego życia Hithaina, nie
chciałam zaglądać, niepewna co bym mogła tam znaleźć.
Kierując się na lewo od salonu, można było w końcu dość do
dwóch ostatnich drzwi – jeno z przejść prowadziło do sypialni, drugie do
łazienki. Z alkierzem miałam czas zapoznać się już tego ranka, bowiem to w nim
przyodziałam się w strój służki i przygotowałam się do mej dzisiejszej pracy.
Co do łazienki... Również obawiałam się tam wejść, z tego samego powodu, co do
kuchni.
Sypialnia też nie zmieniła się zbytnio pod moją nieobecność.
Łóżko, niezmienne w swej naturze, stało z kołdrą rozwaloną i pomiętoloną, a
poduszki zdawały się zaraz spaść. Jedyne okno nie dawał światła – był środek
nocy. A szafa stała zamknięta, trzymając w swym wejściu odzienia.
Ogółem, cały parter domagał się, by Hithain znalazł sobie
żonę, która mogłaby zadbać o porządek i ładniejszy wystrój.
Ale nie podzieliłam się moimi przemyśleniami z mężczyzną.
Ten pewnie palnąłby jakąś głupią uwagę.
Wreszcie wspięłam się po schodach na górę. Tutaj już sprawa
miała się całkiem inaczej. Od schodów wychodziło się na niewielki, zaprawdę
malutki korytarz, którego jedyne drzwi były zamknięte. I to szczelnie, bo były
w nich aż trzy zamki.
- Moment – powiedział Hithain, wymijając ją i wyciągając zza
pazuchy pęk kluczy. Otwarł pierwszy zamek, a ten szczęknął posłusznie i
zazgrzytał boleśnie, dając jednak znak, że udzielił wstępu gościom. Tak samo
postąpił pod naporem klucza następny. I ostatni zamek też. – Proszę, otwarte.
Nie czekał jednak, aż sama zechcę nacisnąć klamkę. Sam
otworzył przed mną drzwi i opierając dłoń na moich plecach lekko popchnął mnie,
zapraszając do środka.
Pomimo, iż był środek nocy a ciemność panowała, jakby słońce
już nigdy nie miało wstać, to nie miałam problemów z rozeznaniem się w terenie.
Wzrok miałam równie dobry w ciemności jak i w świetle.
Całe piętro stanowiło jeden, wielki pokój. A jego zawartość
mogłaby wzbudzić podejrzenia co najmniej samej Gwardii Królewskiej.
Bowiem wszędzie, na stojakach pod ścianą, stały bronie. I
wszystkie ich rodzaje, nie tylko te poręczne, ale też te ciężkie i wielkie,
domagające się trzymania oburącz.
Zaczynało się niewinnie. Od niewielkich sztyletów, które
można było schować za cholewą buta. Dmuchawki ze strzałkami, na które można
było nałożyć najróżniejsze trucizny. Wszystkie rodzaje łuków, aż te przeszły w
kusze, zarówno te wykorzystywane przez Gwardię Królewską i Straż Miejską, duże
i dające wrażenie, słusznej oczywiście, siły, aż po kusze mniejsze, niewielkie,
które może nie zadziwiały swą wielkością, ale jednak wyglądały groźnie i
zapewne były równie zabójcze.
Im dalej sięgać wzrokiem, tym więcej ciekawych broni można
było znaleźć.
Były miecze jednoręczne, półtoraręczne i dwuręczne. A choć
było ich multum, każdy z nich był inny. Ten był prosty, najpospolitszy na
świecie. Zaraz obok niego stał miecz o ostrzu zakrzywionym, niby sierp
księżyca, a w swym wykonaniu i wyglądzie zdawał się sprowadzany wprost ze swej
ziemi ojczystej, z Lajiahan, który leżał daleko na południu. Zaś ja nie śmiałam
wątpić w oryginalność tak wspaniałej broni.
Czy na tym się kończyło? Nie! Miecze były nie tylko
lajiahańskie. Bronie berkhińskie, pozbawione jelców, zaś z ostrzem tak gładkim
i idealnie wyważonym, że nawet niewprawna ręka stawała się z nim zabójcza.
Szpady feyveskie, piękne i majestatyczne, których nie powstydziłaby się
tutejsza szlachta. A choć bogatsza część mieszkańców zapewne nosiłaby je tylko
na pokaz, tak tutaj, przede mną, stał okaz zaprawdę śmiercionośny. Były nawet
rapiery tistwańskie, z jelcem oplatającym dłoń trzymającego niby dodatkowa
warstwa zbroi, chroniąc palce nie tylko przed zranieniem, ale też wyrwaniem
broni.
Za mieczami, które w swej różnorodności były w stanie zająć
całą ścianę, były też włócznie. I tak jak miecze, każda z nich była wykonana w
inny sposób, zapewne były też różnego pochodzenia. Lajiahańskie, berkhińskie,
feyveskie, tistwańskie... A wszystkie one stały w rzędzie, podobne do siebie
tylko ciemnym drzewcem.
Ostatni stojak był inny od reszty. Bo tak jak pozostałe,
które utrzymywały ciężar broni do najzacieklejszych bojów, tak ten jeden
prezentował wspaniałą kolekcję narzędzi tortur.
- Cóż, czasami trzeba wyciągnąć z kogoś potrzebne nam
informacje... A jeśli ten ktoś nie chce gadać, trzeba mu ładnie wyperswadować,
że lepiej dla niego, by wszystko ładnie wyśpiewał – powiedział Hithain,
opierając dłoń na oparciu krzesła, którego kajdany bez problemu mogły utrzymać
w miejscu najsilniejszego męża. A budowa krzesła z łatwością pozwalała na
zamienienie go w stół operacyjny.
Nie umknęło mi drżenie rąk mężczyzny i jego dziwna bladość,
kiedy znalazł się w pobliżu tego mebla tortur.
- Co do twojego odzienia – powiedział, szybkim krokiem
odchodząc od krzesła, jakby te miało nagle ożyć i rzucić się na niego,
zamykając jego nogi, ręce i kark w swych kajdanach. Brunet podszedł do jednej,
jedynej szafy, która stała zaraz obok drzwi. Otwarł ją i wyciągnął coś ze
środka. – Nie wiem, skąd, ale skądś Azel wiedział już, jaki masz rozmiar.
Uszyte z najlepszego, dostępnego materiału. Rozciągliwe, wygodne i, oczywiście,
idealnie dopasowane do twojej... Pracy.
Kiedy podawał mi strój, jego ręce nadal drżały, a bladość
nie ustępowała. Przez moment chciałam się go zapytać, czego się tak boi? Ale
nie spytałam.
Może po prostu jest tchórzem?
Wzięłam odzienie, którego czerń zlewała się z ciemnością w
pokoju. Ale nawet mimo to dostrzegłam już pełno pasów i sakw, w których mogłam
przetrzymać wszystko to, co mi było potrzebne.
- To ten... Przymierz to... A ja wrócę do salonu... Zaschło
mi w gardle, więc wiesz – zająkał się przez chwilę Hithain, a potem wyszedł z
pokoju, stanowczo zbyt szybkim krokiem.
Tak.
Ten mężczyzna to na pewno tchórz.
~*~
Ten pokój, pełen broni, narzędzi tortur i wszystkiego, co
tylko mogło komukolwiek zrobić krzywdę, napawał go strachem.
Nic więc dziwnego, że kiedy tylko miał okazję, uciekł
stamtąd. Niemal dosłownie, bowiem na chwilę aż zapomniał o schodach
prowadzących na dół. Kiedy zaś przypomniał sobie o nich prawie potknął się o
własne nogi, starając się nie spaść. I nie spadł tylko cudem. Lub raczej refleksem,
bo zdążył w ostatniej chwili zaprzeć się rękoma o ściany, które wąsko
ograniczały schody po obu stronach.
Nabrał głęboko tchu, mając już niemal mroczki z nagłej obawy
o własne życie. A potem wyprostował się, zmuszając jednocześnie do spokojnego
oddechu. I zszedł na dół, mając już serdecznie dość ekscesów jak na jeden
dzień.
To dla niego zbyt wiele...
Wszedł do salonu i opadł na fotel, który aż zaskrzypiał w
proteście pod ciężarem jego ciała. Zaraz jednak pożałował swojej decyzji, bo
suchota w ustach i gardle przypomniała mu o sobie bolesnym, suchym kaszlem.
Wstał powoli, wpierw oparłszy dłonie na kolanach, a potem całą
siłą woli unosząc się na nogach, które zdawały się nagle zrobiony z waty.
Podszedł do barku, otworzył go i wyciągnął z niej niedawno
otwartą butelkę wina. Jednak dopiero po chwili namysły wyciągnął dwa kieliszki,
nie zaś jeden, jak najpierw zamierzał. Postawił pucharki na stoliku, wyciągnął
wciśnięty niedbale w szyjkę butelki korek i nalał trunku do nich. Czerwony płyn
rozkosznie zawirował wewnątrz, nim uspokoił się łagodnie, słodkawym zapachem
wypełniając pomieszczenie.
Nie usłyszał jej, kiedy zeszła, kiedy podeszła, kiedy
znalazła się przy jego boku. Nie zdał sobie sprawy z jej obecności nawet, kiedy
cierpliwie czekając obserwowała, jak nalewał wina do kieliszków. Zorientował
się dopiero, kiedy wyprostowany wtykał z powrotem korek w szyjkę butelki. A
wtedy niemal wypuścił ją z ręki, cofając się chwiejnie o krok.
- Boże Jedyny Wszechwiedzący! – jęknął Hithain nienaturalnie
wysokim głosem. Mało brakowało, a potknąłby się o własne nogi.
Dziewczyna wyciągnęła rękę i chwyciła go za kołnierz
kaftana, chroniąc go przed upadkiem.
Odzienie do jej pracy idealnie dopasowało się do ciała
dziewczyny. Górę stroju stanowiła czarna, lniana koszula bez rękawów, opinająca
jej talię i piersi. Przez klatkę piersiową miała przepasane dwa pasy skórzane,
które krzyżowały się, dając jednocześnie miejsce na umieszczenie drobnej broni.
Której jednak nie miała wetkniętej w przeznaczone doń miejsca. Czarne rękawice
bez palców sięgały do łokci, całe przedramię opinając wraz z garbowaną skórą.
Spodnie miała równie przylegające i długie, z pasami zapiętymi na udach. Te
już, jak im ich natura kazała, przytrzymywały cztery sztylety. A buty były
wykonane jeno z materiału, za podeszwę mając tylko kawałek skóry. A wszystko po
to, by nie wytworzyć najcichszego stuknięcia podczas chodzenia.
Włosy dziewczyna splotła w długi warkocz, który uciekał jej
spod kaptura i opadał na piersi. Głęboki cień padał na jej twarz, w połowie
skrytą również pod chustą, która zostawiała miejsce tylko na oczy, by mogła
widzieć.
- Nie pojawiaj się tak nagle obok! Zawału dostanę! –
szepnął, starając się odzyskać oddech. Dłoń dociskał do klatki piersiowej,
starając się opanować oszalały, bolejący aż rytm serca, wzbudzony nagłym
skokiem adrenaliny.
Znowu, jak i wcześniej to uczynił, opadł ciężko na fotel, bo
nagle nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Dziewczyna stojąca obok schyliła pokornie
głowę, zsuwając z dolnej części twarzy chustę.
- Już nie będę tak robić – obiecała, lecz on już zdążył się
w tym czasie uspokoić. Podniósł rękę. I gestem dłoni zapewnił ją, że nie jest
zły za prawie doprowadzenie go do śmierci na zawał.
- Wracając do interesów – zaczął, luzując kołnierz koszuli
przy szyi, przy czym odpinając jej górny guzik. Miał zapotrzebowanie na więcej
tlenu nagle, a kamizelka będąca nieodłącznym elementem surdutu, który w ostatnich
latach cieszył popularnością wśród ludu, chyba za bardzo uciskała go w pasie – dzisiaj
masz jeszcze dzień wolny, choć Azel był temu przeciwny. Wręcz przeciwnie, wraz
z ostatnimi wydarzeniami w mieście pragnie wręcz, byś jak najszybciej zaczęła
robotę.
Przerwał na moment, zdając sobie nagle sprawę, że w tym
ciasnym, niewielkim i zionącym kawalerskim życiem salonie jest tylko jeden
fotel. Zajęty przez niego. Szybko zerwał się, zapominając o dręczących go
dopiero co słabościach i grzecznie odpierając jedną dłoń na ramieniu
dziewczyny, drugą zaprosił ją, by usiadła.
Usiadła.
Wtedy też ujął dwa kieliszki z winem stojące dotychczas na
stoliku i podał jej jeden.
- Nie piję – odpowiedziała, kręcąc lekko głową.
W jakiś sposób nie zawiódł się. Doskonale wiedział, że nie
powinna pić. Zwłaszcza przed pracą. Byłoby iście podejrzane, gdyby nagle z
dachu zsunęła się pijana dziewczyna ubrana jak złodziej czy skrytobójca. Trudno
byłoby wyjaśnić całą sytuację Straży. A co dopiero Gwardii Królewskiej.
Odstawił kieliszek na stolik, drugi unosząc do ust i
upijając łyk.
- Twoja robota – powiedział, wsuwając jedną dłoń do kieszeni
spodni – teoretycznie jest prosta. Musisz odnaleźć Rzeźnika. Wiesz, kto to
Rzeźnik?
- Nie – odpowiedziała, znowu kręcąc powoli głową. I ponownie
jej duże, zielone oczy wbiły się spojrzeniem w jego, szukając odpowiedzi.
- Rzeźnik – powiedział, zmuszając się odwrócić wzrok od jej
twarzy. Jeszcze by go zaczarowała i by palnął jakieś głupstwo... – to ta osoba,
która nocą wędruje po mieście i morduje ludzi. W tym miesiącu miał szesnaście
ofiar. W poprzednim nieco więcej.
Znowu uniósł kieliszek do ust i upił łyk. Wino było słodkie.
- Problem w tym – wznowił swoją mowę, spoglądając w okno i
ciemniącą się za nim noc okrywającą dzielnicę mieszczańską miasta, zwaną
dzielnicą Nieba – że ten ktoś jest szczwany. Ciągle wymyka się nam, ucieka,
omija pułapki... Nie jesteśmy w stanie go dorwać...
- My? – podpytała dziewczyna, w końcu rozsadzając się
wygodniej w fotelu i zakładając nogę na nogę.
- Tak. Co ty, nic ci Azel nie wyjaśnił? – widząc przeczący ruch
głowy Ayny, mężczyzna westchnął ciężko i z przesadnym ubolewaniem, dramatycznie
unosząc dłoń do czoła. - No dobrze. Jesteśmy
grupą ludzi, lecz w żaden sposób się nie nazwaliśmy. To by na sformalizowało, a
oficjalnie nie istniejemy. Dzielimy się na trzy sekcje: Sekcja Pierwsza czyli Rządzący
– mówiąc to uniósł palec wskazujący, rozpoczynając wyliczankę. – Osoby z niej
wydają wszelkie rozkazy. Podlegają jedynie bezpośrednio samemu Królowi, toteż
żadna Straż ni Gwardia Królewska nawet nie może ich tknąć palcem. Rządzących
jest najwyżej dwóch, czyli Mistrza i Czeladnika. Obecnym Mistrzem jest dobrze
znany nam Azel Toshand. Sekcja Druga – teraz Hithain uniósł palec środkowy,
wskazując wywołaną liczbę – czyli Sekcja Informacyjna. Ta część naszej grupy
jest najbardziej rozbudowana. Jesteśmy potężną siecią informacyjną rozrzuconą
po całym Tosgeian. W każdym mieście, w każdej wsi, dosłownie wszędzie mamy
swoich ludzi, którzy zbierają informacje informują Rządzących o wszystkim, co
się w kraju dzieje. Ja jestem Informatorem. Mamy w tej Sekcji sporą hierarchię,
Informatorzy danego stopnia mają pod sobą kilku innych, którzy dostarczają mu
informacji a ten je przesyła dalej... Ale to już zbyt skomplikowane jest. Ja
jestem Informatorem drugiego stopnia, czyli podlegam bezpośrednio Informatorowi
pierwszego stopnia, który już współpracuje z samym Azelem. Łapiesz na razie?
Kiedy dziewczyna skinięciem głowy potwierdziła, że nadąża za
jego tłumaczeniem, nabrał znów oddechu i z dramatyczną miną uniósł kolejny
palec, wskazując liczbę trzy.
- Sekcja Trzecia, czyli Wykonawcy. Tych już jest stosunkowo
niewiele, najczęściej tylko w większych miastach. W Geinwelm mamy ich trzech
łącznie z tobą. Są to osoby, które przyjmują rozkazy Rządzących wydane na
podstawie danych zebranych przez Informatorów i wykonują je. Ty jesteś
Wykonawcą. – Odetchnąwszy cicho Hithain znów napił się wina, by zwilżyć gardło
po długiej przemowie. – Zdarza się, że przez... Swoje życie prywatnie, wiesz, żona,
syn, Azel nie ma czasu cały czas siedzieć i wydawać polecenia. Dlatego
często, w sprawach które zdają się mniej błahe, jak chociażby jakiś pijak po
pijaku złorzeczył na Króla i trzeba się przekonać, czy to aby na pewno tylko
pijacki bełkot, zostawia wolną rękę Informatorowi pierwszego stopnia, który za
niego wydaje te rozkazy.
Zamilkł w końcu, wyjaśniwszy najważniejszy zarys hierarchii w
nienazwanej grupy. Teoretycznie nie było to skomplikowane. A przynajmniej
dopóki trzymano się z dala od skomplikowanych powiązań i zależności wśród
Informatorów. Ktoś nieobeznany z ich wewnętrzną, specyficzną siatką mógłby się pogubić.
Lecz ta właśnie hierarchia pozwalała im w jeszcze szybszy i pewniejszy sposób
przekazywać informacje...
- Byliśmy przy Rzeźniku – podjęła Ayna, wyrywając Hithaina z
zamyślenia i przypominając mu, na czym skończyli.
Potrząsnął głową, odrzucając rozmyślania nad hierarchią i
znów uśmiechnął się, spoglądając na dziewczynę. Jej zielone spojrzenie
skrzyżowało się z jego szarym.
- No tak. Rzeźnik, człowiek który morduje ludzi po nocach.
Nie znamy jego motywów, ale jest nam naprawdę nieprzyjemnym cierniem –
Westchnął ciężko, może nawet przesadnie zbyt dramatycznie. Ale co poradzić?
Towarzystwo kobiet tak na niego działało, a świadomość, że nigdy z żadną
kobietą mu się nie udało... – Dla bezpieczeństwa, Król nakazał mieszkańcom
zamykanie się na noc w swych domach.
- Słyszałam herolda, jak to ogłaszał – powiedziała dziewczyna.
- Właśnie – skinął głową, wskazując na nią palcem jednak nie
w geście oskarżenia, a w podchwyceniu myśli. – A ten ruch, choć kierowany
troską o dobro mieszkańców, budzi niezadowolenie mieszkańców. Ludzie to istoty
tak głupie, że choć wiedzą, iż Straż, Gwardia Królewska, Rada Dworu i sam Król
się jak najbardziej o nich troszczą i robią wszystko dla ich dobra, nadal będą
niezadowoleni. Toż to dla nich ograniczenie wolności! – Hithain wykonał
gwałtowny ruch ręką, wyrzucając ją w górę, tą gestykulacją podkreślając swoją
mowę. – Cóż z tego, że dzięki temu w tym tygodniu ze statystycznej liczby ofiar
jednej na dwa dni spadło na jedną na pięć dni? Ale kogo to obchodzi! Starzy
pijacy, mężowie, ojcowie i synowie nie mogą długo zostać u przyjaciół i w
karczmach, by się spić, a to już im przeszkadza.
Wzburzenie mężczyzny nie udzieliło się dziewczynie. Przez
moment nawet pomyślał, że dał się ponieść i wypadł przed nią głupio. Szybko
poprawił kamizelkę i znów wsadził dłoń do kieszeni spodni.
- Zatem ogólna sytuacja w stolicy nie budzi radości
mieszkańców. Co za tym idzie, niezwykle sprzyja tworzeniu się pewnych
zagorzałych niechęci wobec Króla naszego i jego Rady Dworu. A uciszenie tych
niepokojów społecznych leży w naszej robocie. A konkretniej, w twojej –
powiedział, uśmiechając się do niej ciepło. – Najszybszym, najpewniejszym i
najskuteczniejszym, prawdopodobnie, sposobem będzie usunięcie z Geinwelm
Rzeźnika.
Dziewczyna skinęła głową. I wstała.
- Jak mniemam, mam go wytropić? – upewniła się, naciągając z
powrotem chustę na twarz.
- Tak. On sam zdaje się ma jakieś wyszkolenie, bo jest w
stanie nam umknąć, kiedy go szukamy. W praktyce może być ciężko. Ale Azel
obiecał ci jeszcze dzisiaj wolną noc, więc...
- Mój Pan zapewne chciałby, by owe niepokoje społeczne
szybko ucichły – powiedziała dziewczyna. Podążył za nią po schodach na piętro
i, tłamsząc w sobie strach przed tym pomieszczeniem, wszedł do
pokoju-zbrojowni.
- Chcesz iść już teraz?
- Tak – powiedziała dziewczyna, otwierając okno i siadając
na parapecie. Nadal była przodem do niego, kiedy oparła dłonie na framudze, po
obu stronach jej bioder. – Mogę mieć jeszcze ostatnie pytanie?
- Wal śmiało – wyszczerzył się głupio mimochodem.
- Nie boicie się trzymać tutaj tyle broni? A co, jeśli Straż
nagle tu wejdzie i wszystko się wyda? Na co bronie, które całkowicie nie nadają
się do naszej pracy? Jak uciszacie wrzeszczące w niebogłosy obiekty tortur?
W owym ostatnim pytaniu zawarły się aż cztery. Zaśmiał się
mimowolnie, w jakiś sposób zadowolony z nagłego wybuchu zainteresowania ze
strony dziewczyny.
I wtedy w jego głowie powstał plan.
- Mam pomysł – powiedział, wyciągając ręce i chwytając jej
dłonie. Nie odtrąciła go, co dodatkowo go uszczęśliwiło. – Wykonaj szybko swoją
robotę, a wtedy w akcie uczczenia twej pierwszej misji zakończonej sukcesem
zrobimy sobie jakąś wspaniałą kolację, na której odpowiem ci na wszystkie twoje
pytania.
Na moment między jej brwiami pojawiła się zmarszczka, sygnalizująca,
iż dość sceptycznie podeszła do jego pomysłu. Był już gotów spisać się na
straty, kiedy w końcu westchnęła.
I skinęła głową.
- Niech ci będzie. Ale tylko pod warunkiem, że uda ci się
zdobyć zgodę Azela, by dał mi wtedy wolną noc.
„Tak!” wrzasnął w myślach, cudem powstrzymując się, by nie
ryknąć tego na głos. I ochoczo pokiwał głową.
- Jasne, jasne! – powiedział, szczerząc się głupio, ale
szczęśliwie.
- Idę. Robota czeka – powiedziała, wysuwając swoje dłonie z
jego uścisku.
I choć nie wiedział kiedy to się stało, nagle zniknęła mu
sprzed pola widzenia. Ostatnim ułamkiem sekundy dostrzegł, jak jej ciało
wygięło się z kocią gracją, a potem już ruchem pięknym niby lot ptaka
podciągnęła się na dach. A kiedy przypadł do okna i wychylił się najbardziej,
jak umiał, nie dostrzegł jej.
Nie usłyszał nawet, jak stąpała po dachówkach.
~*~
Zamknął za sobą drzwi gabinetu, starając się, by stuknięcie
klucza zamykającego zamek był jak najcichszy. A potem, pospieszne a zarazem na
palcach, ruszył korytarzem rezydencji.
Nie musiał iść daleko, by dojść do schodów.
Parter całej rezydencji zajęty był nie tylko przez gabinet,
ale też przez jadalnię, kuchnię, bawialnię, pokoje służby, prywatną, niewielką
bibliotekę i pokój dzienny. Sypialnie wszystkie zaś znajdowały się już na
piętrze domostwa.
Wspiął się po stopniach jak najszybciej, a potem już jak najciszej
dopadł do drzwi sypialni. I wszedł.
Nic tu się nie zmieniło odkąd opuścił to pomieszczenie.
Nawet Annea nie zmieniła swojej pozycji, na wpół przykryta kołdrą, z włosami
rozwalonymi na obu poduszkach. Lubiła je zostawiać na noc rozpuszczone, choć
potem zawsze wyglądała jak wiedźma.
Ściągnął szlafrok i odwiesił go do szafki. Na nieszczęście,
to właśnie dźwięk zamykanych drzwiczek mebla zdradził go.
- Hmm? – mruknęła sennie kobieta, obiema dłońmi odgarniając z
twarzy plątaninę brązowych kosmyków. Najpierw wyłonił się jej drobny nosek, jak
od myszki która wychodząc ze swojej kryjówki starała się wywęszyć
niebezpieczeństwo. A potem dopiero w ciemności wyłoniła się na blade światło
księżyca twarz. – Kochanie? Co ty robisz?
Miał bardzo niewiele możliwości. A wyznać wszystkiego żonie
swej nie mógł, choć bardzo chciał. Ach, zasady...
Mógł powiedzieć, że był sprawdzić, czy z Ayną wszystko w
porządku. Natychmiast odrzucił tą myśl, bowiem wiedział, że kobiecy umysł w swym
skomplikowaniu mógł wysunąć najgorsze z możliwych podejrzeń.
Mógł powiedzieć, że zdawało mu się, że coś usłyszał więc
poszedł sprawdzić, czy aby nikt się nie włamuje. To też nie była dobra myśl,
bowiem znając Anneę, zacznie najpierw płakać przerażona, że mogła stracić przez
śmierć tragiczną swego męża. Potem zaś zaczęłaby się robić wściekła, że narażał
swe życie, aż w końcu nieźle by mu się oberwało. A na końcu znów zaczęłaby
płakać. Kobiety... Nawet w swej trosce potrafią nieźle dogryźć.
A wtedy usłyszał głos, i doskonale wiedział, co powiedzieć.
- Nares znów zaczął mówić przez sen. Byłem sprawdzić, czy
aby na pewno nie miał koszmaru i się nie obudził – powiedział szybko, wskazując
dłonią na drzwi. Bardziej przez ścianę niż przez nie był słychać, jak chłopiec
coś mamrocze. Bredził coś o ptakach, jakoby miał skrzydła i zamieszkał w
Ptasiej Krainie.
- Oh – mruknęła, przyjmując do wiadomości jego wyjaśnienie.
W duchu odetchnął z ulgą. – Wszystko z nim w porządku?
- Oczywiście, kochanie – powiedział, unosząc kołdrę by wejść
do łóżka.
- To dobrze. Dobranoc, skarbie.
- Dobranoc, najsłodsza – szepnął, całując jej czoło. A ona
uśmiechnęła się rozkosznie, niezwykle zadowolona z tego objawu czułości.
I niemal tak nagle, jak się wybudziła ze swojego snu, tak
zasnęła znowu, przytulając się do jego boku, z dłonią wplecioną w jego czarne włosy, kiedy ni to obejmowała go, ni to trzymała go przy sobie, jakby w obawie, że znowu jej ucieknie.
~*~
Z nowej perspektywy miasto zdawało się całkiem inne. Przez
moment nawet zastanowiłam się, czy aby na pewno dam radę rozpoznać dom Hithaina
ze wszystkich, tak bardzo podobnych. Ale kiedy kolejnym ruchem głowy obejrzałam
się za siebie, znów wyłapałam to jedno okno, które teraz już było przymknięte.
- Bez paniki. Do tego cię uczono – szepnęłam do siebie, by
dodać sobie animuszu.
Przesunęłam się do cienia komina, by umknąć z bladego
światła księżyca. Sam fakt, iż byłam na dachu, zapewniał mi swobodę ruchów.
Mało ludzi bowiem patrzy w górę, wszyscy są skupieni na ziemi i na sprawach
iście przyziemnych. Jednak wiedziałam, że skoro Rzeźnik już tyle czasu unikał
złapania, i to przez Wykonawców, musiał umieć obserwować i wybierać odpowiedni
moment.
Nie pozostało mi więc nic, jak tylko czekać, skryta w cieniu
komina.
Było to zarazem najgorsze, jak i najlepsze z wyjść.
Najgorsze, bowiem jeśli Rzeźnik tak naprawdę był poza
zasięgiem mojego wzroku, nie miałabym najmniejszych szans, by go złapać.
Najlepsze, bowiem jeśli Rzeźnik był gdzieś w pobliżu, moje
skakanie z dachu na dach na pewno przyciągnie jego uwagę, a wszelkie moje plany
złapania go ległyby natychmiast w gruzach.
Zatrzymałam się tutaj zarazem po to, by dokonać szybkiej analizy
sytuacji.
Z tego, co powiedział Hithain, Wykonawców w Geinwelm było
trzech. Nie wiedziałam jeszcze, czy i pozostała dwójka jest na patrolu, jednak
jeśli są, mogliby i oni wpaść na trop. A jeśli zachowywaliby się nierozważnie i
skakali z dachu na dach, wywabiliby go może w moją stronę.
Wysunęłam jeden ze sztyletów. Berkhińska budowa pozbawiona
jelca nadawała tej broni idealne predyspozycje do rzutu.
Zacisnąwszy w odpowiedniej pozycji palce na płazie dobrze
wyważonej głowni, przesunęłam znów spojrzeniem po dachach okolicznych domostw,
starając się ogarnąć wzrokiem jak największy teren.
Dzielnica Nieba nie należała do ekscytujących. Większość
domów była taka sama. Zbudowane z cegieł i pokryte warstwą tynku bardzo rzadko
kiedy wznosiły się na piętro. Większość miała tylko parter. Drogi, niby sieci
pajęczyny ciągnęły się w samo serce Geinwelm, w stronę Dzielnicy Słońca i
Pałacy Królewskiego. Wąskie przejścia między domami tworzyły ciemne zaułki, w
których skrywali się żebracy. Następnego dnia zostaną wyrzuceni do slumsów,
które otaczały mur miasta w całej jego wschodniej części.
Dachówki z wypalanej cegły były twarde, szorstkie, a zarazem
łatwe do skruszenia. Zdałam sobie z tego sprawę całkiem niedawno, kiedy
stąpając przyciśnięta do dachu, ledwo cudem nie rozwaliłam ich nieszczęsnemu
mieszkańcowi. W ostatniej chwili nieciekawy i nienaturalny zgrzyt ostrzegł mnie
o niebezpieczeństwie i zdążyłam ostrożnie się wycofać.
Tosgein był krajem, który jakimś cudem nigdy nie musiał się
mierzyć z gniewem pogody. Zimowe grady omijały to miejsce z daleka, a wiatry
nigdy nie były tak potężne, by narobić szkody. Dopiero lato, które powoli
nadchodziło wraz z zapachem pyłku kwiatowego, potrafiło być uciążliwe. Niemal
wiecznie bezwietrzna pogoda sprawiała, że upał stawał się nie do zniesienia.
Choć sama nie wiedziałam, skąd tyle wiem o pogodzie tego
kraju.
Ruch, który dostrzegłam ledwie kątem oka, skupił mą uwagę
natychmiast i do granic możliwości. Mimowolnie poczułam, jak nadal pozostając w
bezwzględnym nieruchu, moje plecy, ręce i nogi spięły się, gotowe w każdej
chwili do działania. Nie obróciłam głowi, by ruch nie zdradził mojej obecności –
zamiast tego kątem oka obserwowałam ciemną sylwetkę, która przesuwała się
powoli po dachach, idąc ku celowi, który musiał znajdować się gdzieś na prawo
ode mnie. Upewniłam się, że trzymam nóż dobrze, że komin nie ogranicza mi
możliwości rzutu, że księżyc nie zmienił swej pozycji oświetlając mnie, że
powietrze pozostaje nieruchome jak zwykle, że wszystkie warunki i znaki na
niebie sprzyjały mi do ruchu.
I czekałam.
Czarna plama na tle powoli się zbliżała. Jednak nadal miałam
przeczucie, że Rzeźnik był za daleko, bym mogła dokładnie wycelować. Mężczyzna,
bo łatwo szło to poznać po charakterystycznym chodzie o nieco rozkraczonych
nogach, by nie zgnieść i tym samym uszkodzić tego, co dla mężczyzny było
ważnego między nogami, dotykiem stopy zbadał kilka najbliższych dachówek,
starając się znaleźć taką, na której mógłby bezpiecznie stanąć. A potem nagle,
schylając się, rozejrzał dookoła uważnie, co mogłam dostrzec poprzez
charakterystyczny ruch kaptura.
Czekałam.
Rzeźnik, nieświadomy mojej obecności w cieniu komina,
zbliżał się. Z tej odległości nie mogłam mu się dokładnie przyjrzeć, ale po
jego ruchach szybko zdałam sobie sprawę, że na pewno był wyszkolony. Nikt nie
potrafił chodzić tak miękko, szybko i z gracją bez uprzedniego, długiego
treningu. No i był dość niski.
Usłyszałam, jak dachówki pod jego stopami zgrzytnęły.
Rzeźnik też zdał sobie z tego sprawę, bowiem szybko wyskoczył do przodu,
ściągając nacisk nogi z tej dachówki. Przylgnął plackiem do dachu, starając
się tak rozłożyć ciężar, by nic się nie stało.
Teraz.
Korzystając z okazji, że był maksymalnie zdezorientowany,
wykonałam ruch ręką. Już podczas niego w mojej głowie dostrzegłam, jak ostrze
przelatuje przez dzielący nas dystans i wbija się...
Zamachnęłam się, nie dbając już o to, czy ktoś mnie widzi czy
nie. Sztylet zdradzi moją obecność. Równie dobrze mogłam wyskoczyć w stroju błazna
i zacząć skakać.
Berkhiński sztylet przeszył bezgłośnie nieruchome powietrze.
Na moment miałam wrażenie, że serce mi zamarło, a czas się zatrzymał.
Niecierpliwość, adrenalina a zarazem strach wzbudziły się we mnie i na chwilę
ręka mi zadrżała.
Ostrze wbiło się w materiał kaptura i przygwoździło go
między dachówki. Przerażony nagłym atakiem na jego osobę Rzeźnik chciał się
zerwać, jednak sztylet powstrzymał go. Uderzył czołem o dachówki.
Zerwałam się. Najszybciej jak mogłam ruszyłam w jego stronę,
nisko pochylona, starając się nie rozwalać dachówek pod moimi stopami.
Rzeźnik dostrzegł. Chwycił sztylet, jednak ten tkwił już
zbyt mocno i głęboko – nie dał rady go wyciągnąć. Poddał się, zamiast tego
rozrywając ten fragment kaptura, który był przygwożdżony do dachu. Byłam niemal
przy nim, kiedy ten już zerwał się na równe nogi. Zgrzyt pod jego stopami był
niebezpiecznie głośny. Jednak nie przejmował się tym, kiedy dostrzegł jak
niebezpiecznie szybko zbliżam się ku niemu.
Zaczął uciekać. Dobiegł do brzegu dachu. I skoczył w dół.
Już miałam skoczyć za nim, by go dogonić, jednak wtedy znowu
dostrzegłam coś, co sprawiło, że zamarłam, spięta.
Na ulicę padał blask ognia. Zapewne pochodni. A ja słyszałam
już kroki.
Patrol.
Padłam plackiem na dach, wciskając ciało w dachówki i
tłamsząc w sobie przemożną chęć do odsunięcia się od twardych, chropowatych i
zimnych dachówek, które swą nierównością wbijały mi się niewygodnie w uda,
brzuch i piersi.
Klnąc w myślach najgorszymi, plugawymi przekleństwami jakie
tylko mi się przypomniały, przycisnęłam twarz do dachu. Bo nie mogłam się poruszyć.
Gdybym chciała gonić Rzeźnika dalej, musiałabym wstać i biec. A to już na pewno
zwróciłoby uwagę Gwardii Królewskiej. A ciężko byłoby im wyjaśnić, że nie
jestem Rzeźnikiem. Sztylety, jakże stereotypowe narzędzie zabójców,
podoczepiane do moich ud z pewnością nie zachęciłyby do uniewinnienia mnie.
Kroki rozbrzmiewały coraz głośniej i wyraźniej. Aż dziwiłam
się, że ludzie są w stanie spać przy tym zgrzycie zbroi i tupnięciach żelaznych
butów.
Szybko rozpoznałam, iż było ich na patrolu sześciu. Szli w
równych od siebie odstępach, a co drugi niósł pochodnię. Ze swojej niskiej
pozycji nie mogli dostrzec mnie, rozpłaszczonej na dachu, jednak mimo to strach
na moment ścisnął mi serce. Zmuszałam się, by pozostać w idealnym bezruchu.
Przez chwilę zdawało mi się, że zbrojni szli okrutnie wolno.
Mimowolnie liczyłam ich kroki. Przeszli ich trzydzieści dwa, kiedy nagle
zatrzymali się. Wyobraźnia podsuwała mi wizje, że stoją dokładnie pod domem, na
którego dachu leżałam – logika jednak uciszała te myśli. Po wcześniejszym
odgłosie, jak szli, wiedziałam że zatrzymali się dwa domy dalej. Miałam ochotę
sprawdzić, co się stało, że się zatrzymali. Jednak wtedy wraz z ponownym
dźwiękiem ich marszu odpowiedź nadeszła sama.
Rozdzielili się.
Trzy grupki po dwóch zbrojnych rozeszły się w różnych
kierunkach. Słyszałam ich oddalające się kroki.
Miałam ochotę już teraz zerwać się i pobiec, by znaleźć
jakiś trop Rzeźnika. Ale wiedziałam, że za wcześnie na to. Patrol był zbyt
blisko. Zmusiłam się więc by zostać. I liczyć. Powoli, spokojnie liczyć w
myślach, uspokajając z tą wyliczanką rytm serca i oddech.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Cztery.
...
Siedem.
Osiem.
Dziewięć.
Dziesięć.
Gdzieś od szóstki mimowolnie wstrzymywałam powietrze. Teraz
już pozwoliłam sobie je wyrzucić z westchnięciem pełnym ulgi, kiedy podniosłam
się, rozmasowując, zbolałe od wbijających się dachówek uda. Na tą noc z
polowania na Rzeźnika nici. Na pewno zachowa większą czujność. Może uda mi się
go zaskoczyć juto?
Obejrzałam się na sztylet, który nadal tkwił wciśnięty
między dachówki. Na czworakach przeczołgałam się do niego i chwyciłam rękojeść.
Rzeczywiście utknął bardzo głęboko i mocno – miałam problemy z wyciagnięciem
go. Wcisnęłam palce pod dachówkę, próbując ją ostrożnie i delikatnie, by jej
nie zniszczyć, unieść. Przez moment tak się z nią siłowała, aż w końcu
usłyszałam ciche trzaśnięcie. Przez moment zdawało mi się, że ją rozwaliłam. A
to tylko w najlepszym razie. W najgorszym mogłam zniszczyć spoiwo i dach by się
pode mną zawalił.
Jednak kiedy drżącą dłonią sprawdziłam dachówkę, zdałam
sobie sprawę, że na szczęście nie zrobię nikomu niespodziewanej wizyty w środku
nocy, spadając z dachu. Za do dachówka się obluzowała. Musiałam ją rzeczywiście
ułamać, choć gdzieś w środku, w pobliżu spoiwa.
Wreszcie udało mi się wysunąć sztylet, wraz z kawałkiem
tkaniny, który został po rozerwaniu kaptura. Materiał wydał mi się w dotyku
znajomy, jednak nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go już wcześniej dotykałam.
- Przynajmniej mamy coś
– szepnęłam. A choć owe coś to nie było wiele, tylko kawałek materiału,
uśmiechnęłam się do siebie.
Zawsze jakaś poszlaka. Można paru tkaczy, krawców czy
handlarzy przycisnąć do zeznań. A wtedy grono podejrzanych się zmniejszy.
I to znacznie.
~*~
Lekki, ciepły dotyk wybudził go ze snu.
Przez moment jego dziecięcy umysł spowijała pustka i mrok. A
potem nagle, w pierwszej kolejności, zaczęły docierać do niego fakty z tego, co
się dzieje.
Rudowłosa kobieta w czepku niani pochylała się nad nim, raz
po raz wymawiając jego imię. Jej dłoń na jego drobnym, dziecięcym ramieniu co
chwilę poruszała nim, by go wyrwać ze snu.
- Paniczu Naresie. Paniczu Naresie – powtarzała cierpliwie i
z uśmiechem, czekając, aż uzmysłowi sobie, co się dzieje.
- Śniadanie? – spytał siadając na łóżku i przeciągając się.
Poranek był ciepły. Zbliżało się lato.
Ayna zachichotała, unosząc dłoń do ust. Jej śmiech wydał mu
się słodki i ciepły. Bo taki był. Uśmiechnął się szeroko, wyciągając do góry
ręce i pozwalając, by kobieta uniosła go, wyciągając z kołdry. Momentalnie
znalazł się w jej ciepłym, czułym objęciu.
- Owszem, zaraz będzie śniadanie. Najpierw jednak trzeba się
do tego śniadania przygotować. Chyba nie chcesz przed rodzicami stanąć w
piżamie, nie poczesany?
- Nie chcę – przytaknął Nares, z uśmiechem wtulając policzek
w ramię kobiety. I w swym zaspaniu pozwolił, by to ona go przebrała i
poczesała.
~*~
Gotowe :3
Podoba się? Oczywiście, że tak xD ... Mam nadzieję...
No, powoli mamy zalążek akcji. A to na razie jeszcze nic, czeka was o wiele więcej!
No, powoli mamy zalążek akcji. A to na razie jeszcze nic, czeka was o wiele więcej!
Miłego czytania :3
Mam nadzieję, że tym razem o niczym nie zapomniałam.
~Podobało się? Komentuj!~
Rozdział bardzo mnie zaciekawił. Twoje opisy są świetne, czułam się jakbym sama znajdowała się w miejscach, które przedstawiłaś. Zauważyłam kilka literówek, głównie na początku tekstu.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko napiszesz kolejną część.
Pozdrawiam i życzę dużo weny.
Yayyy! Rozdział! Miła niespodzianka po stuprocentowym zlaniu. Trzech kuzynów (kij, że dziesięcioletnich) z pistoletami, balonami i butlami na jedną biedną Mircię, uzbrojoną tylko w sikawkę. Ale my ni mówimy o mnie, tylko o nowym rozdziale Reni! Świetny! Cud, miód, naleśniki! Akcja powoli się rozwija i już nie mogę się doczekać następnej notki.
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt!
NIE BĘDĘ TAŃCZYŁA KANKANA POD MOSTEM.
OdpowiedzUsuńJUŻ KOMCIAM, MOTHER.
JUŻ, CHWILKA...
*czyta jeszcze raz, dla pewności*
Ekhem...
TE POŚCIGI! TE WYBUCHY! *O*
AYNA VS. RZEŹNIK.
AYNA WINS. FLAWLESS VICTORY - FATALITY! <3
*sekretnie team Ayna*
Ten...nie lubię Hithaina. I nie będę go parowała z Ayną.
JH NA 100. JH NA 100.
A żeby było tak sentymentalnie...
JT NA 100.
" - To dobrze. Dobranoc, skarbie.
- Dobranoc, najsłodsza – szepnął, całując jej czoło. A ona uśmiechnęła się rozkosznie, niezwykle zadowolona z tego objawu czułości." STAWIAM ZAKŁAD, ŻE WKRÓTCE COŚ ZUEGO SIĘ Z NIMI STANIE. :>
Nares, Ayna...
...
MAM GDZIEŚ RÓŻNICĘ WIEKU.
I SHIP THEM.
MY OTP.
WHEN NARES GROW UP
THEY WILL BE TOGETHER.
I FEEL IT IN MY BONES.
"WELCOME TO THE NEW AGE, TO THE NEW AGE..."
*w tle "Radioactive"*
<3
~ The Evil Queen
...ja nie moge, ale sie wszyscy zebrali! Nawet Evil Queen sie pojawiła XD "A żeby było tak sentymentalnie..." Dokładnie, mnie tez chwyciło na wspomnienia XD Moze nawet nasza Rencia wroci na stare śmieci... No, ja tam ciagle mam nadzieje ;)
OdpowiedzUsuńNo, ja wpadłam, sie przywitałam, to lece czytać od poczatku "XD
Świetny rozdzialik :D. W pewnym momencie czytania po prostu zaczęłam śmiać i szczerzyć jak głupia. W żadnym razie nie próbuję (i nie chcę) Cię obrazić wręcz przeciwnie (ale kto ogarnie moją zrytą psychikę i reakcje? >.<) Ten rozdział jest taki... no nawet nwm jakiego pozytywnego stwierdzenia użyć xD. Zajebisty? Tak, to chyba dość dobrze podsumowuje moje odczucia. I tak sb siedzę z bananem na mordzie, śmiejąc się w sposób odrobinę psychiczny (jak cała moja osoba >.<) oświetlona jedynie niebieskim blaskiem z telefonu. No cóż to ja pędzę czytać dalej :3.
OdpowiedzUsuń