środa, 18 czerwca 2014

Rozdział 2 : Sen

 - Nadal nie udało się go znaleźć?
Jego Wysokość Moron III, syn Morona II, splótł swe dłonie na brzuchu, wpatrując się w podłogę, jakby rozmyślał nad czymś, co budziło w nim smutek. To był ten wyraz twarzy, który zdradzał zatroskanie problemem, który go dręczył, którego chciał od siebie odsunąć, ale nie mógł. Jak cierń, który wbił się w ciało, raniąc i kłując, dręcząc dzień i noc.
W skrócie tak można było opisać obecne samopoczucie władcy Tosgeian.
Król ten był silny. A przynajmniej chciał, by poddani takim go widzieli. Zawsze dumnie wyprostowany, nie wahający się, oceniając sprawiedliwie i okazujący łaskę niewinnym, srogo karząc zaś złoczyńców. Teraz, jego sfrasowane, pełne wątpliwości, niepewności i strachu oblicze widziała tylko dwójka jego sług, towarzyszy, przyjaciół i wiernych obrońców.
Azelowi ciężko było patrzeć na tą twarz Morona. Lata pracy sprawiły, że przestał go postrzegać jako Króla, choć nigdy nie powiedziałby tego na głos. Widział go nie tyle jako pracodawcę, a jako kogoś, kogo musiał za wszelką cenę chronić, choćby własnym życiem. To wpoił mu ojciec. I to pewnego dnia wpoi swemu synowi.
- Niestety, nadal nie – stwierdził kręcąc głową.
Granlok, Informator pierwszego stopnia w Tosgeian, nie wiedząc, czy chcąc się zgodzić z tym stwierdzeniem winien pokiwać głową, czy też pokręcić, westchnął jedynie ociężale, jak mógł sobie pozwolić na swój wiek. Starzec jednak mimo, iż chodzić bez podparcia laski już nie mógł, a czasami zanosił się kaszlem tak okropnym, iż zdawało się, że zaraz wypluje własne płuca, nie stracił bystrości umysłu. Temu też dalej, bez przeszkód i bez sprzeciwu podwładnych, piastował funkcję Najwyższego Informatora Tosgeian. Jego ucznia nie było tu z nimi – pod nieobecność Granloka to on musiał zająć się przekazywaniem informacji, analizowaniem ich i wydawaniem rozkazów. A radził sobie z tym nad wyraz dobrze. I choć ciężko było mu osiągnąć wprawę i doświadczenie w pracy, godne wiekowego Granloka, ten wypowiadał się o uczniu z dumą w starczym, chrapliwym głosie.
- Sytuacja staje się coraz gorsza – mruknął Król tak niewyraźnie, jak nie mógł sobie pozwolić podczas publicznych wystąpień. Tutaj jednak, w zaciszu biura królewskiego, głos nadal był doskonale słyszalny. – Nakaz zamykania się na noc w domach burzy mieszkańców. Jeśli szybko czegoś z tym nie zrobimy... Kto wie? Może zechcą wszcząć bunt?
- Mój panie – Granlok poprawił się na krześle, podnosząc łysą głowę nieco wyżej, by móc lepiej przyjrzeć się władcy oczami o wielkich cieniach i bruzdach oraz krzaczastych brwiach. – Twa decyzja była najlepsza w tej sytuacji. Priorytetem wszakże jest zadbanie o bezpieczeństwo mieszkańców.
- Tak, ale ludzie są głupi – Azel potarł dłonią czoło. Głowa go bolała od tych dysput, kiedy próbowali dość do jakiegoś wniosku, a mimo to zawsze wracali do punktu wyjścia. – Jeśli szybko się z tym nie uporamy, może rzeczywiście dojść do buntu.
- A co, jeśli ktoś tego właśnie chce? – Granlok poczerwieniał na twarzy. Zaraz też zakaszlał głośno, chrapliwie, schylając się z trudem i unosząc dłoń do ust. Kiedy się opanował, znów spojrzał na króla swym bystrym mimo wieku, błękitnym spojrzeniem. – Rozważyłeś panie moje przypuszczenie, które przedstawiłem podczas ostatniego spotkania?
Moron westchnął ciężko.
Biuro to, znajdujące się w centralnej wieży pałacu królewskiego, wbrew pozorom uwielbienia przepychu przez panujących, było dość skromne. Solidne burko oddzielało fotel króla od dwóch kolejnych, będących naprzeciwko. Ściany zaś obstawiony były ściśle księgami prawnymi, rachunkowymi, spisami i wszystkim, co potrzebne było władcy, by prawidłowo mógł rządzić. Jedyne, wąskie okno za plecami Morona wpuszczało pionowy, długi snop światła na birko.
- Chciałbym, aby twe przypuszczenie było... Tylko niedorzecznością – zaczął król, kręcąc kciukami młynka. Tak prostackie okazanie podenerwowania byłoby iście niemile widziane w jakże gustownym otoczeniu władcy. Tutaj jednak mógł sobie pozwolić na owe najmniejsze gesty zdradzające to, jak naprawdę się czuje. – Jednak... Rozmyślałem nad tym, przyjacielu. Trzeba wziąć pod uwagę wszystkie możliwości.
- Jeśli tak – Granlok uśmiechnął się swymi spękanymi, bladymi ustami wyłaniającymi się pod białymi, krzaczastymi wąsami, a jednocześnie górującymi nad długą, siwą brodą – trzeba wszystko postawić na jedną kartę. Trzeba spiskowców wypłoszyć z kryjówki.
- Co masz na myśli? – spytał Azel. Ciekawość i obawa przed następnymi słowami walczyły w nim zażarcie.
Moron przerwał na chwilę owe zachmurzenie, które go ogarniało, by unieść zmęczone spojrzenie brązowych oczu na rozmówcę. Granlok pokiwał w końcu głową. Jego uśmiech nagle stał się aż nazbyt poważny.
- Zamknąć bramy miasta.
Minęło kilka chwil, podczas których Azel i Moron przyswajali słowa starego Informatora. Ten, niezrażony ich zaskoczeniem, nadal uśmiechał się jak najbardziej poważnie, cierpliwie czekając i obserwując zmiany na ich twarzach.
Azel pobladł. Między brwiami Morona bruzdy wieku pogłębiły się jeszcze bardziej.
- Czy na starość rozumu ci odjęło!? – warknął, niemal wrzasnął Rządzący, zrywając się ze swojego fotela jak oparzony. Władca Tosgeian i starzec spojrzeli nań, szukając wyjaśnienia dla jego gwałtownej reakcji. Bladość nie opuszczała twarzy Azela. – Zamknąć bramy chcesz!? Całkiem rozjuszyć tłum!? Jeśli tak uczynimy... Ludzie... Wyjdą na ulicę! Zbuntują się już całkiem! Miasto spłonie!
- Co ty na to, Granloku? Czy i to wziąłeś pod uwagę? – spytał Moron spokojnie, cicho ale poważnie tak śmiertelnie, że zdawało się, iż nawet ptaki, które co chwilę przelatywały za oknem, ucichły.
- Ależ oczywiście – starzec uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd zębów, w którym kilku już brakowało, a parę było poczerniałych ze starości. Wstał, podpierając się na swej lasce i kilkoma krokami rozruszał nogi po dość długim czasie ciągłego siedzenia. – Ludzie, panie mój, są głupi. Owszem, nie będzie im się to podobać. Owszem, zaczną mówić. Jednak nie wyjdą na ulice. Czemu? Bo sami się boją. Boją się, że przez swój bunt, nie okażesz im łaski, skażesz, zabijesz, uciemiężysz ich rodziny... Oni się ciebie po prostu boją. By ludzie wyszli, wystąpili, potrzebny im jest impuls. Człowiek. Ktoś na tyle silny, że poprowadziłby ich do owej bitwy, pokazał im wizję zwycięstwa, zachęciłby ich.
Moron uniósł ręce, spoglądając na starca znad splecionych dłoni. Słuchał uważnie. Azel usiadł znów, choć całkowicie nie podobało mu się, o czym tu jest mowa.
- Zbieram informacje od lat. Wiem, jacy są tosgeianczycy – Granlok, po rozruszaniu i rozprostowaniu swych starych nóg, znów usiadł, obie dłonie splatając na rączce laski. Uśmiechnął się lekko zza siwej brody. – Moje oczy i uszy dokładnie przeszukiwały również całe Geinwelm. I wiem, że nie znajdzie się tutaj nikt, kto by chciał wszcząć bunt. Tutaj, pod bezpiecznymi skrzydłami Króla, Gwardii Królewskiej i Straży ludzie zmarnieli. Przestali spoglądać dalej niż poza kufel. Zaś takie posunięcie wypłoszy naszego zdrajcę.
- Jeśli naprawdę z kimś współpracuje – zaczął Azel, opierając łokcie na kolanach. Głowa go bolała – zamknięcie bram go nie powstrzyma. Znajdzie sposób, by odejść. I by rozesłać wieści o „tyranii” Morona III.
-Właśnie o to chodzi!
Teraz to władca wstał ze swego fotela, czerwony na twarzy z gniewu. Dłonie jego trzasnęły o blat biurka.
- Czyżeś zwariował? Chcesz, by całe Tosgeian się dowiedziało, co tu się wyprawia? By cały kraj obrócił się przeciw mnie?
Granlok jednak nie przejął się wybuchem gniewu Morona. Normalny człowiek, mieszczanin czy szlachcic, zaraz poszczałby się ze strachu, bowiem już widziałby stryczek przed oczami. Sześćdziesiąt lat pracy z królem sprawiło jednak, że bał się go tyle, ile bał się ćmy wędrującej do księżyca, lub osiadającej mu przed kominkiem.
- Tegoż nie powiedziałem – starzec uniósł niewinnie rękę, zaśmiewając się chrapliwym, rzężącym chichotem. – Chodzi mi jedynie o to, że taka sytuacja wszystko wyjaśni. Jeśli nasz Rzeźnik jest „tylko” mordercą i niepokoje społeczne go nie obchodzą, będzie dalej mordował, nawet jeśli będzie siedział zamknięty w Geinwelm. Jeśli jednak będzie on współpracował z kimś z zewnątrz, przestanie mordować. Bowiem po cóż miałby zabijać, skoro już by osiągnął swój cel? Od podburzenia ludzi do buntu zostałby jeden krok... Wystarczyłoby przekazać wiadomość... Zamknięte bramy go nie powstrzymają, ale od czego mamy naszych Wykonawców?
Chwila milczenia, która zapadła po słowach Granloka, dłużyła się niemiłosiernie. Azel nie mógł znaleźć słów, którymi mógłby sprzeciwić się temu pomysłowi. Jedna jego część mówiła, że to dobry plan. Reszta jego wrzeszczała na cały głos, że to zbyt ryzykowne.
Bowiem było ryzykowne.
Jednak jeśli było prawdopodobieństwo, że szykuje się coś więcej niż „tylko” psychopata grasujący po ulicach, trzeba sięgnąć po wszelkie środki. Jakkolwiek ryzykowne by one nie były.
Moron powoli usiadł znów na swoim fotelu. Kiedy smętnie pochylił głowę, rozmyślając, złota korona wysadzana klejnotami lekko mu się przekrzywiła na długich, wypłowiałych włosach. Nie przejął się tym, pocierając palcami oczy.
Ni Azel, ni Granlok nie odzywali się. Co miał być powiedziane, zostało powiedziane. Trzeba było tylko czekać. I dopasować się do ostatecznej decyzji.
- To... Bardzo ryzykowne posunięcie – powiedział król oczywistą oczywistość, zupełnie jakby teraz doszedł do takiego wniosku. Nie odpowiedzieli. Aż władca w końcu oderwał dłoń od twarzy, wzdychając ciężko. – Jak wielkie jest prawdopodobieństwo, że Rzeźnik współpracuje z kimś innym?
- Dość wysokie – Granlok natychmiast udzielił odpowiedzi. Azel, z łokciami opartymi na kolanach, podparł czoło na splecionych dłoniach. To wszystko jest czasami ponad jego siły. – Rzeźnik jest nazbyt dobrze przygotowany na każdą ewentualność, by mógł działać sam. Pojedyncza jednostka zawsze popełni jakiś błąd. Grupa już ma większe szanse stworzyć plan idealny...
Moron chwilę siedział w bezruchu, myśląc. Aż w końcu, kiedy podjął decyzję, wyciągnął z jednej z szuflad swego biurka pergamin, pióro i kałamarz. Długo skrobał na papierze, starannie i uważnie spisując słowa, zdania, podpisując się swym zamaszystym podpisem aż w końcu nakładając lak na dolny róg pergaminu. Królewska pieczęć potwierdziła dokument spod ręki samego władcy.
Wstał. Azel i Granlok, choć ten drugi dłużej i z trudem, również się podnieśli ze swych foteli.
Władca zaś znów przyjął swą pełną godności, powagi i srogości postawę Króla Tosgeian.
- A zatem nakazane zostało, aby bramy Północna, Wschodnia i Jaroska zostały zamknięte do odwołania.

~*~

- Gdzie się schował ten mały urwis? – spytałam w przestrzeń, rozglądając się po pokoju.
Nares gdzieś się schował, mimo że za chwilę musiał iść na obiad. A ja, jakże by inaczej, musiałam go znaleźć. Najwyraźniej jednak to chowanie się było dla chłopca idealną okazją do zabawy.
Podeszłam do łóżka, klęknęłam na podłodze i spojrzałam pod nie. Lecz poza porzuconym, wypchanym misiem nie dostrzegłam tam nikogo. Szybko wstałam, słysząc jakiś szelest i chichot w dużej szafie.
- No, tu go nie ma – powiedziałam na głos. Tym razem podeszłam do wielkich zasłon przy oknie. Chwyciłam je. – Aaa mam cię! – zawołałam, zamaszystym ruchem odciągając zasłony. Jednak chłopca tam nie było.
Znowu usłyszałam stłumiony chichot z szafy.
- No gdzież on się podział? Oj, chyba na obiad będzie pieczony chłopczyk! Mniam! – powiedziałam wesoło, rozglądając się za kolejnymi kryjówkami. Do szafy miałam zamiar iść na końcu.
Sprawdziłam jeszcze za dużą wazą z rozłożystą rośliną, pod poduszkami i kołdrą łoża jednak, co oczywiste, w żadnej z tych kryjówek chłopca nie było. W końcu podeszłam powoli do szafki, skąd dochodził stłumiony chichot. Otwarłam ją szeroko, ale nie zdążyłam powiedzieć „Mam cię!”. Chłopiec z piskiem wyskoczył zza sterty ubrań i wskoczył mi pod nogi. Przeturlał się pod spódnicą i piszcząc wesoło pobiegł prosto w stronę łóżka.
- O ty urwisie! – zawołałam, idąc za nim.
Nares wskoczył na łóżko, chwycił poduszkę i zakrył się nią niby tarczą.
- Nigdy mnie nie złapiesz! – krzyknął, jednak było już za późno. Chwyciłam go razem z poduszką i uniosłam wysoko.
- I co teraz?
- Puść mnie!
Tak jak chciał, puściłam go. Chłopiec padł prosto w miękkie poduszki, co dodatkowo wzbudziło w nim kolejną radochę z zabawy. Nie pozwoliłam mu jednak wczołgać się pod kołdrę, gdzie zapewne chciał się schować lub tamtą drogą uciec. Chwyciłam go za nogi i uniosłam znowu, a te zawisł śmiesznie głową w dół.
- No, mały paniczu, czas iść na obiad – powiedziałam z uśmiechem. Położyłam go ostrożnie, tak by najpierw jego głowa znalazła się na poduszkach, a potem reszta ciała. Ucałowałam czule jego dziecięce, zarumienione od zabawy policzki.

~*~

- Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze swoją guwernantkę – zaczął ojciec, nalewając wina do swojego kielicha.
Ayna w tym czasie nalała soku pomarańczowego do szklanicy chłopca, a potem ulotniła się z jadalni. Nares pokiwał głową.
- Pani Irina. Wyjechała, bowiem zmarł jej ojciec – powiedział szybko chłopiec, domyślając się, że ojciec pragnie odpowiedzi. Mężczyzna skinął głową.
- Widzisz, poukładała wszystkie sprawy rodzinne i wraca. Za tydzień będzie tutaj, a ty wznowisz naukę. Cieszysz się?
Annea powiodła spojrzeniem od jednego, do drugiego, uśmiechając się zna kielicha wina. Zawsze bawiła ją postawa synka. Chłopiec, w obecności swego ojca, zawsze starał się być taki jak on – opanowany, pełen tej godności i dumy która prostowała mu plecy i nie pozwalała opuścić głowy. Przez to potem i Nares siedział jak na igłach, byleby tylko sprostać wymaganiom, które sam sobie postawił. I z całkowicie nie pasującą do jego dziecięcego oblicza powagą odpowiadał ojcu.
- Tak, ojcze.

~*~

Ayna zasłoniła ciężkie zasłony, kryjąc promienie zachodzącego słońca. Następnie złożyła ubrania panicza, które ten miał na sobie tego dnia i wzięła je w ręce, by zanieść później do kwater służby, by je uprać.
Annea, w jakiś sposób przyzwyczajona już do krzątającej się dookoła służby, nie zwracała na nią najmniejszej uwagi.
- Wiem, kochanie, że twój ojciec jest... Niezwykle poważnym człowiekiem – zaczęła, gładząc ciemne włosy syna. Chłopiec, leżąc już pod kołdrą w swojej piżamie, słuchał uważnie. – Jednak nie musisz być taki sam jak on.
Nares nie odpowiedział. Chyba nawet nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Ojciec był dla niego wzorem do naśladowania – miał nie być taki jak on? To kłóciło się z jego dziecięcym światopoglądem, który na razie ograniczał się tylko do mamy, taty i służby.
- Ach, pewnie i tak mnie nie posłuchasz i znów będziesz starał się być tak samo sztywny jak on – kobieta wstała, żegnając syna ostatnim całusem w czoło. I wtedy obie, matka i niania, wyszły z pokoju małego panicza.
Korytarz odbijał echo ich kroków. Służba szybko załatwiała ostatnie sprawy, zasłaniała okna, gasiła świeczniki i kandelabry. Domostwo powoli zamierało w ciszy i spokoju.
Annea otworzyła usta, nabierając powietrza. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Po chwili jednak pokręciła głową.
- Dobranoc, Ayno – pożegnała się, opierając na moment dłoń na plecach niani.
- Dobranoc, pani.

~*~

Zamknęłam drzwi mojego małego pokoju i ściągając z siebie suknię niani przebrałam się w koszulę nocną. Nawet moje ciało potrzebowało odpoczynku. Godzinka lub dwie snu dobrze mi zrobią. Nadmierne wymęczanie organizmu nie wpłynie dobrze na moje umiejętności i czas reakcji...
Kiedy tylko położyłam głowę na poduszce, ogarnęło mnie zmęczenie, które natychmiast skleiło powieki i zmąciło mi umysł czernią. Było ciemno kiedy przeczołgałam się między innymi niewolnikami skutymi w łańcuchy. Był środek nowy i większość już spała. Większość, bowiem nie wszyscy. I wcale nie chodziło mi tu o mnie, małą dziewczynkę która ubrana w szmatę, która wyglądała jak stary worek po ziemniakach, czołgała się między brudnymi nogami, rękami, torsami leżących wszędzie i śpiących w najlepsze niewolników.
Nie mieliśmy ognia, toteż wszyscy lgnęli do siebie, w poszukiwaniu odrobiny ciepła. Tak wspaniały przywilej jak noc przy ognisku należał tylko do właściciela tej karawany i jego ochroniarzy. Nie przeciskałam się jednak między ciałami, szukając możliwości ogrzania się. Szukałam Go.
Każdego dnia bałam się, że Go stracę. Myśl, że prędzej czy później to się wydarzy, nie dodawała mi otuchy.
Nie było jednak możliwości, bym Go straciła w samym środku postoju karawany.
Kiedy czołgałam się obok wozu, w którym przewożono, usłyszałam Jego głos. Tak po prawdzie, to nie był głos a cichy mamrot. Jednak z pewnością należał do Niego.
I rzeczywiście, dostrzegłam Go, kiedy spojrzałam między drewnianymi, grubymi szprychami jednego z kół wozu. Pochylony nad drugim ciałem wykonywał dziwne ruchy, a dziewczyna pod Nim, leżąca ze zbyt szeroko rozłożonymi nogami, wydawała jeszcze dziwniejsze odgłosy, gryząc własny nadgarstek. On trzymał jedną ręką jej udo, a ona splatała swoją wolną dłoń z Jego.
Choć nie wiedziałam, co się dzieje, w jakimś dziwnym przeczuciu pomyślałam, że nie powinnam teraz się tam pojawić.
Przeczołgałam się z powrotem na miejsce, gdzie wcześniej leżałam z Nim i czekałam, czując na plecach ciepło ciała innego niewolnika.

~*~

Kiedy usłyszał pukanie w podłodze, zerwał się jak oparzony i jak najszybciej dopadł do klapy, unosząc ją.
Miał prawo być ciekawy, ot co! Ayna poprzedniej nocy spędziła tak dużo czasu w terenie, że nie miała czasu nawet zdać mu raportu, bo każda chwila opóźnienia mogłaby ją narazić na wykrycie, kiedy reszta służby Azela wstawałaby do swojej pracy.
Skończyło się na tym, że pół dnia spędzał, głowiąc się, co się działo podczas jej warty. Drugą połowę dnia oczywiście pracował zbierając informacje od swoich kontaktów.
Ayna wygramoliła się z otworu i odeszła kawałek, otrzepując spódnicę, jakby znalazł się na niej kurz. Dopiero kiedy opuścił klapę zamykając przejście i wyprostował się, zdał sobie sprawę, że dziewczyna jest ubrania w ni mniej ni więcej tylko w prostą, cienką wręcz suknię spodnią bez rękawów i z dużym dekoltem, jak to suknia spodnia.
- Mówiłem ci już, że wyglądasz oszałamiająco? – spytał, szczerząc się jak głupi.
- To już wiem, czemu jesteś takim oszołomem.
Hithain, jak to on, musiał odpowiedzieć jakże teatralnym gestem, chwytając się za pierś, jakby coś go ugodziło w serce.
- To bolało – jęknął, opierając się o ścianę. Wywarł jednak zamierzony efekt, bo Ayna uśmiechnęła się, widząc jego reakcję.
- Nie martw się, można cię jeszcze uleczyć – powiedziała. Szybko jednak jej uśmiech znikł. A potem nagle zadrżała, obejmując się rękoma. Przesunęła dłonią od ramienia aż po łokieć, jakby próbowała się ogrzać. I z powrotem. – Wiesz... Miałam dziwny sen...
Nie znał jej długo, lecz już po tym krótkim czasie dostrzegł, że nie jest ona osobą okazującą zmartwienia bez powodu. Zwykle trzymała się mocno i poważnie, więc takie jej zachowanie zaniepokoiło go.
Podszedł, niepewny czy chwycić jej ręce dla pocieszenia, czy objąć ją, czy może nic nie zrobić i pozwolić jej mówić?
- Jaki sen? – spytał w końcu cicho.
- Zanim przyszłam tutaj poszłam się zdrzemnąć. Każdy potrzebuje snu, ja też. I... Śniłam o jakimś chłopaku – pokręciła lekko głową, wpatrując się gdzieś w bok, jakby usilnie próbowała sobie przypomnieć każdy szczegół ze snu. – Nie mam pojęcia kim on był. Nie umiem sobie przypomnieć jego twarzy ani jego głosu. Wiem tylko, że w tym śnie... Widziałam, jak on pieprzył się z jakąś dziewczyną. A ja potem czołgałam się wśród ciał ludzi śpiących i brudnych.
- Może to po prostu zwykły, nie powiązany z niczym sen? – spytał, decydując się w końcu na oparcie dłoni na jej ramieniu. Pokręciła stanowczo głową.
- Na pewno nie. Był zbyt realny, zbyt dokładny... Pamiętam wszystko. Kolor skóry ludzi, obok których się czołgałam, drobinki brudu i ziemi które ich oblepiały, starą szmatę w którą byłam tam przyodziana... Koło wozu, zza którego dostrzegłam tego chłopaka i jego dziewczynę. Trzask ognia gdzieś w oddali...
- Nie wierzę w prorocze sny, więc może to wspomnienie?
Prychnęła cicho i zaśmiała się nagle. Krótko jednak to trwało, bo po chwili zamilkła, kręcąc głową. Spojrzała na niego tymi swoimi spokojnymi oczami.
- Nie mam wspomnień.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a on nie wiedział, co powiedzieć. W końcu nie co dzień słyszy się takie wyznania. Nadal trzymając prawą dłoń na ramieniu dziewczyny już otwierał usta, by coś powiedzieć, kiedy ona, po raz pierwszy odkąd pamiętał, pierwsza odwróciła spojrzenie. A spojrzała w dół, na czubki własnych butów.
Puścił jej ramię i dotknął dłonią jej podbródka, lekko zachęcając ją, by znów uniosła głowę. Zrobiła to, podnosząc na niego spojrzenie. Uśmiechnął się.
- To tylko sen. Nie przejmuj się – powiedział, przesuwając dłonią po jej policzku. Nie wydawała się przekonana, więc zaryzykował – Ja też co noc mam sny i się nimi nie przejmuję. No chyba że śnię o tobie. Wtedy cały dzień rozpamiętuję ten sen i żałuję, że się obudziłem.
Był nawet gotowy na to, że go spoliczkuje. Jednak nie zrobiła tego. Zamiast tego uśmiechnęła się i pokręciła głową, jakby z politowaniem nad jego głupotą.
- Dzięki – powiedziała, unosząc dłoń i opierając ją na jego policzku. Aż wstrzymał na moment oddech, czując jej dotyk. – Masz rację, to tylko głupi sen, a ja za bardzo się nim przejmuję.
- Mhm... Właśnie tak... – mruknął, choć teraz bardziej skupiał się na jej ustach, które wypowiadały słowa, niż na tych słowach i ich znaczeniu.
I wtedy, choć tak bardzo nie chciał, odsunęła się od niego.
- Idę się przebrać – powiedziała, kierując się w stronę schodów.
- Tylko zejdź tutaj zanim pójdziesz na miasto. Pora, byś kogoś poznała. Powinien tu niedługo być.

~*~

Jeszcze ostatni raz sprawdziłam, czy aby na pewno pasy nie są zbyt luźno zapięte oraz czy sztylety gładko wychodzą z pochw, aż w końcu uznałam, że jestem gotowa. W momencie, kiedy dotknęłam klamką drzwi , usłyszałam trzask. Odgłos definitywnie dochodził z dołu, a brał się stąd, że zapewne ktoś wszedł do domu Hithaina.
Ostrożnie i powoli nacisnęłam klamkę. Powoli uchyliłam drzwi, a kiedy były najmniej, ale zarazem wystarczająco uchylone, przecisnęłam się przez szparę między nimi a framugą. Zamknęłam, robiąc to jak najciszej.
Słyszałam kroki.
- Nie zdałeś wczoraj raportu – powiedział Hithain, a kroki oddaliły się nieco, zapewniając mnie, że ta dwójka przeszła do salonu.
Ostrożnie oparłam palce stóp w skórzanych butach na stopniu i powoli, stopniowo opuszczając całą stopę, upewniłam się, by drewno nie skrzypnęło. Przesunęłam się, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę wspartą na stopniu. A potem palce lewej stopy oparłam na następnym, znowu powoli opuszczając całą stopę, sprawdzając, czy schodząc stopień po stopniu nie zrobię hałasu.
- Pierwej musiałem się spić, ot co! – warknął przybysz nieco chrapliwym, wyraźnie męskim głosem. A mówił wystarczająco swobodnie bym domyśliła się, że nie zdaje sobie obecności z kogoś jeszcze.
- Spić? A cóż takiego mogło się stać, że w środku pracy postanowiłeś iść się spić?
- Później ci powiem – mruknął chrypliwy głos.
- Jak chcesz. O, właśnie, musisz kogoś poznać.
- Ten nowy co to Azel go miał sprowadzić?
- Tak, właśnie jest na górze i się przebiera. I... Emm...
- Cii! – syknął chrapliwy głos. Zamarłam z palcami stóp opartymi na przedostatnim stopniu. Nie drgnęłam nawet, oddychając powoli i spokojnie, cicho przepuszczając powietrze przez rozchylone usta. – Słyszysz to?
Cholera! Usłyszał mnie?
- Hmm? Nie, nic nie słyszę. Coś się stało?
- No właśnie! – warknął chrapliwy głos. – Nic nie słyszysz! Ja też nic nie słyszę! Ten nowy jest tu czy już zwiał!
Usłyszałam kroki zmierzające w tą stronę. Zrezygnowałam z próby podkradnięcia się i stanęłam mocno na stopniu. Stałam właśnie na ostatnim stopniu, kiedy dostrzegłam czarny cień pędzący w tą stronę. I ten właśnie cień wpadł na mnie.
Poleciałam do tyłu, obijając tyłek i plecy o stopnie. Zaś czarny cień, który wpadł na mnie, okazał się być człowiekiem. A konkretniej mężczyzną, który uderzając o mnie padł razem ze mną na schody. Teraz zaś jego twarz była wciśnięta w moje piersi, ręce zaciskały się na moich bokach, a jego biodra trafiły prosto między moje uda.
Ponad kapturem mężczyzny dostrzegłam Hithaina, który przybiegł tu zaraz, chcąc wiedzieć, skąd się nagle wzięło tyle hałasu. A widząc to, co musiał dostrzec, jego brew drgnęła w nerwowym tiku, a ręce drżały, jakby miał ochotę je zacisnąć na szyi mężczyzny.
Ten, jakby chwilę próbował zrozumieć, co się właśnie stało, najpierw dobrych parę sekund gapił się na piersi, w które miał wciśnięty nos. A potem, nie cofnąwszy jednak głowy, jego spojrzenie powędrowało w górę. Uniosłam brwi, spoglądając na niego jak na idiotę, którym nagle mi się zdał.
- Nie mówiłeś, że to kobieta – wymamrotał prosto w moje piersi.
- Cóż... Chciałem... Ale mnie powstrzymałeś... – odpowiedział Hithain, chwytając mężczyznę za kaptur i odciągając go ode mnie. A kiedy tylko ten znalazł się wystarczająco daleko, puścił go i wyciągnął do mnie rękę, by pomóc mi wstać. Chwyciłam jego dłoń i pozwoliłam pociągnąć się do pionu.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie chłodnymi, szarymi oczami. A ja, mając okazję, przyjrzałam mu się w końcu.
Był on człowiekiem niskim, ledwo odrobinę wyższym ode mnie. Włosy miał krótkie, a dawną czerń przykryła szarość mocno postępującej siwizny. Miał też gęsty, choć nie długi zarost na brodzie i żuchwie, po którym zaraz podrapał się, kiedy i on oglądał sobie mnie, jakby mnie oceniał.
- A więc – Hithain odchrząknął, opierając dłoń na moim ramieniu. – To jest Ayna. Ayno, to jest...
- Beirn – dokończył za niego mężczyzna odziany w czerń. Przez chwilę jeszcze przyglądał mi się uważnie, aż w końcu uniósł wysoko brwi i wyciągnął do mnie rękę. – To ty!
- To ja?
- To ty! – powtórzył Beirn, zupełnie jakby gadał do niedorozwiniętej osoby. – Wczoraj w nocy! Prawie żeś mnie zabiła!
Hithain spojrzał na mnie zaskoczony.
- O czym on gada?
- Nie mam pojęcia.
- No teraz to się nie wymiguj! Doskonale cię pamiętam! – warknął mężczyzna ochrypłym głosem. – To ty na mnie wczoraj w nocy naskoczyłaś na tamtym dachu! Sztyletem mi kaptur przykułaś do dachówek!
Nabrałam powoli powietrza, wydając mimowolnie ciche westchnienie, kiedy wszystko zrozumiałam. Hithain za to spoglądał to na mnie, to na niego, nie wiedząc o co chodzi.
- Zatem wybacz mi mój atak – powiedziałam powoli – jednak wzięłam cię za Rzeźnika.
Beirn prychnął, spoglądając na mnie gniewnie. Ale w końcu machnął ręką.
- Dobra tam, nie ma się co gryźć – powiedział chrapliwie.
- Beirn jest jednym z Wykonawców, tak jak ty – powiedział Hithain.
Skinęłam powoli głową. I wzruszyłam ramionami.
- Dobrze więc. Miło było poznać i tak dalej, ale robota czeka – stwierdziłam i odwróciłam się, wspinając się po schodach na górę. Nim zamknęłam drzwi zbrojowni, usłyszałam jeszcze ich ostatnią wymianę zdań.
- Nawet nie waż się jej tknąć, ona jest moja! – syknął Hithain, a Beirn warknął niewyraźnie coś w odpowiedzi.


~Podobało się? Komentuj!~

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jak zawsze rozdział przecudoowny :3 pełen emocji i ten sen :D czytam i czytam cały czas mi dreszcze przechodzą, bo takie ciekawe to opwiadanie. - Nawet nie waż się jej tknąć, ona jest moja! - to mnie powaliło totalnie :D
      A więc dużooo weny do następnego rozdziału i powodzenia :3

      Usuń
  2. No, no, zapowiada się bardzo ciekawie to zamykanie bram. Zbuntują się, nie zbuntują... Czekam z niecierpliwością.
    Życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zostałaś nominowana do Liebster Award! Więcej informacji na http://moje-dziwne-historie.blogspot.com/2014/08/liebster-award.html

      Usuń
  3. Rozdział, jak zawsze cudowny, trzymający w napięciu, fantastyczny... Jakim sposobem tak wspaniale piszesz? Włączasz dużo opisów, przelewasz na papier niesamowitcie pomysłowe historie, idealnie oddajesz uczucia bohaterów... kiedyś ktoś powiedział, że dobrze piszę, ale czytając twoje dzieła (inaczej nie mogę tego nazwać) przekonuję się w jak wielkim był błędzie xD. No nic z (nie)cierpliwością czekam na kolejny rozdział, pozdrawiam i życzę Ci duuużo weny :3.
    P.S. Przepraszam za to, że moje komentarze są tak nieskładne i bezsensowne, ale takie beztalencie jak ja nawet komentarza nie umie sklecić >.<

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest naprawdę ciekawe. Jeszcze za wiele nie zdradziłaś, ale trzyma w napięciu i bardzo dobrze się czyta. Jestem pełna podziwu i bardzo zaintrygowana dalszą częścią. Mam nadzieję, że zobaczę ją w najbliższym czasie, bo szkoda byłoby zmarnować tak dobry pomysł.
    Pozdrawiam ciepło
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś nominowana do Libster Blog Avard!
    Więcej informacji znajdziesz na http://rubinowy-klucz-fairy-tail.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. I ty chcesz wydać książkę, jak nawet jednego opowiadania nie potrafisz skończyć? Radze ci porzucić ten cel :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja radzę spróbować pogodzenie obowiązków życia codziennego z napisaniem czegoś porządnego dla ludzi, którzy i tak nie potrafią tego uszanować. Jak Pan/Pani - troszeczkę ciężko to określić, skoro ukrywasz się pod anonimem. :)

      Usuń